środa, 28 stycznia 2015

Marzenia

Kilka lat później...

     Las zawsze był drugim domem Willow. To było jej jedyne miejsce, w którym potrafiła pozbierać własne myśli. Szum liści uspokajał ją, a odgłosy zwierząt przynosiły jej miłe wspomnienia z dzieciństwa. Już od kilku lat kochała zagłębiać się w to miejsce. Miała zaledwie roczek, kiedy jej matka po raz pierwszy przedstawiła córce, jak przyjemnie jest żyć w zgodzie z naturą.
 
     Nie zastanawiając się długo, wbiegła na sam szczyt całkiem wysokiego wzniesienia i dała się ponieść marzeniom. Od niepamiętnych lat zawsze starała się brać przykład ze swojej odważnej matki, która potrafiła poradzić sobie w każdej sytuacji, będąc zbawicielką całego Panem. Katniss Everdeen – zapamiętana jako „igrająca z ogniem” – dzięki której Panem zyskało swą dawną moc i świetność.
 
     Stojąc tak wysoko na samym szczycie wśród gęstwiny pełnej drzew i kwiatów, przyglądała się otoczeniu z niesamowitą pewnością siebie. Wiatr powiewał jej ciemne i lśniące włosy. Czuła się tak lekko na duchu, że mogłaby wzbić się w powietrze i lecieć niczym ptak. Wyciągnęła łuk z kołczanu matki i uniosła go ku górze na znak glorii i triumfu.

     Już chciała odkrzyknąć coś w stylu: „Jestem córką Kosogłosa”, lecz jej dalej ciągnące się sny na jawie przerwał donośny głos chłopaka z dołu:

- Willow! – odkrzyknął szesnastolatek – Schodź stamtąd!

- Connor? – uskoczyła ze strachu – Co ty tu… Skąd wiedziałeś, gdzie jestem?
 
- No proszę cię – zaśmiał się głupkowato – Przecież wiem, dokąd zawsze chodzi córka Kosogłosa, by poczuć się choć odrobinę jak bohater…
 
- To nie jest śmieszne! – odburknęła z oburzeniem, lecz po chwili również zaczęła się śmiać
 
     Zeskoczyła ze stromego wzgórza i usiadła na ziemi. Po chwili chłopak również kucnął obok niej.
 
- Martwią się o ciebie w domu. Rye się o ciebie nie pokoi – odparł po krótkotrwałej ciszy – Bardzo przeżywa, to co się wydarzyło…
 
- Connor, proszę, nie zaczynaj tego tematu – odburknęła
 
- Okey… - westchnął smutno i rozejrzał się na około. Jego wzrok  zatrzymał się przy łuku Willow – Upolowałaś coś dzisiaj?
 
- Już ci powtarzałam to setki razy – westchnęła – Ja nie lubię polować. To wiąże się z zabijaniem…
 
- Ale twoja matka…
 
- Ale moja matka dowiedziała się tego za późno, że nie należy odbierać życia niewinnym istotom i nie chciała, bym w przyszłości powtarzała jej błędy! A z resztą… już jej z nami nie ma…
 
     Connor położył swoją dłoń na ramieniu Willow, jednak ona się odsunęła, po czym wstała na nogi.
 
- Pani Benson prosiła mnie, bym przyprowadził ciebie do domu. Podobno ktoś na ciebie czeka.
 
- Wiesz może kto? – zapytała oschle
 
- Nie… ale mówiła, że pilne.
 
- Według niej wszystko jest pilne – przewróciła oczami – Szczerze mam już jej dosyć.
 
- Willow, minął dopiero tydzień, odkąd się do was wprowadziła. Skoro sam Kapitol zlecił jej opiekę nad tobą i Rye’m to musi być raczej… odpowiednia.
 
- No niby jest dobre – odrzekła, opierając się o wielką sosnę – Całkiem dobrze jej idzie, jeśli chodzi o obowiązki domowe. Sama się do nich rwie i nawet jak jej proponuję własną pomoc, to mówi, że woli sama. Jednak nie mam do niej zaufania… Widziałeś jej ostatnią perukę?
 
- Niestety tak! Nigdy nie spodziewałbym się, że w przyszłości zaczną nosić koszyk owoców na głowie! – odkrzyknął i razem wybuchnęli śmiechem
 
     Willow ceniła w nim poczucie humoru. Choć czasem był nieco męczący i gadatliwy, wiedziała, że może na nim polegać.
 
- Przejdziesz przez to – zaspokoił ją – Pozostanie z wami tylko przez dwa miesiące, do ukończenia twojej pełnoletności. Uwierz, szybko czas zleci.
 
- Miejmy nadzieję – rozciągnęła się i rozruszała nogi – Chodźmy lepiej, bo jeszcze zacznie jęczeć i już nigdy nie zaznam spokoju.
 
      Connor wstał z ziemi i szybko odprowadził  Willow do wioski zwycięzców, gdzie stał jej luksusowy dom. Kiedy już stanęli pod domem Melarków, dziewczyna otworzyła drzwi i stanęła w przejściu.
 
- Może chciałbyś tu wejść? – zapytała towarzysza
 
- Nie mogę… i tak nie powinienem tu przebywać. Gdyby Kapitol się dowiedział, że wkroczyłem do wioski zwycięzców…
 
- Spokojnie - uśmiechnęła się szczerze – Dziękuję.
 
- Co? Za co? – poczuł się zakłopotany
 
- Po prostu, dziękuję, że jesteś…
 
- Och – zarumienił się – Nie ma sprawy… Cześć…
 
     Willow przymknęła drzwi i oparła się o ścianę. Westchnęła głęboko, kiedy nagle zauważyła przed sobą stojącego na schodach Rye’a ze zdołowaną miną.
 
- Ray? Co się stało? - podbiegła do brata i otuliła go
 
- Pan Lorens! – zawołał głos Pani Benson dobiegający z kuchni – Przyszedł do ciebie!
 
- Znowu? A po co? Gdzie on jest? – zapytała zmartwiona
 
- Chciał z tobą porozmawiać! Jest na końcu korytarza w gabinecie twojego ojca!
 
     Willow podbiegła do drzwi i chwyciła za klamkę. Miała nadzieję, że tym razem ta wizytacja okaże się nieco mniej wyczerpująca od poprzednich. Wzięła głęboki oddech, po czym wkroczyła do gabinetu swojego ojca.

2 komentarze:

  1. Masz świetny styl pisania, tak przyjemnie się czyta...

    justletthembe.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń