Willow powolnym krokiem przybliżyła się do
biurka i usiadła tuż naprzeciwko pana Lorensa gotowa na kolejną już z rzędu
rozmowę w cztery oczy. W ciągu ostatnich kilku tygodni miała już okazję go nieco
poznać. Był on jednym z wielu kapitulońskich urzędników, którzy zajmowali się
głównie sprawami finansowymi całego Panem.
Podobnie
jak dziś, przychodził do niej na długie rozmowy głównie w kwestii spadku
majątku po rodzicach oraz bezpieczeństwa jej i Rye’a. Zwykle te rozmowy donikąd
nie prowadziły. Były to najczęściej długie minuty ciszy i niezręczności.
Tym razem pan Lorens był ubrany w elegancki
garnitur i w ciemne, błyszczące się spodnie. W jego oczach czaiła się
tajemniczość, a zarazem powaga. Zerkał na nastolatkę nerwowo, co jakiś czas
przygryzając dolną wargę.
- Witam ponownie, panno Mellark – odrzekł
spokojnie, lecz nie doczekał się odpowiedzi, gdyż Willow wciąż obserwowała mu
się badawczo, wyczuwając zagrożenie.
Pan Lorens przyglądał się prosto w oczy
nastolatki, jakby czekał na jej reakcję. Stukał nerwowo o blat biurka, trzymając
w dłoni kubek gorącej kawy, jednak po kilku minutach nieprzerwanej dotąd ciszy
w końcu odparł:
- Mam nadzieję, że oboje
wiemy, w jakim celu się tu zjawiłem.
- Liczyłam na to, że te wszystkie
niezapowiedziane wizytacje w końcu będą miały kiedyś swój kres… - odrzekła
sucho.
- Niestety ta procedura jest
obowiązkowa, panno Mellark…
- Lecz ja nadal nie potrafię
tego zrozumieć, że Kapitol karze panu tak często do nas przyjeżdżać!
- Głównie jest to spowodowane
tym, iż Kapitol jest w kropce. Twoi rodzice nie zdążyli pozostawić po sobie
papierowej wersji testamentu.
- Nie rozumiem… - odrzekła, marszcząc brwi.
- Niestety chodzi o to, że
według naszych reguł i zasad zakwaterowanie w wiosce zwycięzców jest
zarezerwowana wyłącznie dla laureatów głodowych igrzysk. Jako iż ty i twój brat
nie posiadacie na swoim koncie takiego zaszczytu, Kapitol nie ma obowiązku
utrzymywania waszej dwójki.
- To znaczy, że chcecie nas
wywalić z naszego domu?! – krzyknęła, wstając z krzesła.
- Proszę się uspokoić, panno
Mellark – odrzekł stanowczo pan Lorens.
Willow
uciszyła się i ponownie usiadła na krześle.
- Takie są już niestety nasze
zasady – dalej kontynuował pan Lorens - Gdyby pańscy rodzice zapisali wam ów
dom, nie byłoby teraz żadnego problemu. Wioska zwycięzców nie jest dla
wszystkich…
- Ale co w tedy będzie ze mną
i z Rye’m? – zapytała tym razem nieco mniej agresywnie, jednak w jej głosie
czaiła się nadal masa złości.
- Kapitol właśnie wziął to pod
uwagę, dlatego postanowił zapewnić całej waszej dwójce pożywienie wraz z
bezpieczeństwem w tym właśnie domu na czas ukończenia twojej pełnoletności.
- Ale ja kończę osiemnaście lat już za dwa tygodnie! Nie poradzę sobie!
- Bardzo mi przykro, panno
Mellark, jednak nic już na to nie poradzimy. Ma pani prawo zabrać z tego domu
wszystko co ze chce, lecz po upływie tych dwóch tygodni będziecie mogli polegać
tylko na sobie.
Willow
poczuła mocne ukłucie w sercu. Bardziej martwiła się o losy swojego brata niż
własne. Miał on zaledwie dwanaście lat. Jak zareaguje na ten fakt, iż za
kilkanaście dni, będą zmuszeni opuścić dom, a wraz z nim liczne, miłe
wspomnienia, które pozostały po ich rodzicach. Nie wiedziała co czynić.
- Najlepiej proponuję znaleźć
pracę od zaraz i szukać mieszkania na terenie 12 dystryktu – odparł - W ciągu
ostatnich kilku lat to miejsce znacznie się rozwinęło.
Willow myślała, że zaraz wyskoczy z krzesła i
rzuci się na pana Lorensa. Jednak stłumiła złość, gdyż wiedziała, że agresja w
niczym jej teraz nie pomoże.
- Niech pani zachowa zimną
krew. Kapitol niestety nie miał innego wyboru, a zwłaszcza teraz, kiedy
nastąpiło kilka dość poważnych zmian
w naszym rządzie.
- Zmian? – zdziwiła się
- Nie słyszała pani? W
ubiegłym tygodniu zmarła nasza pani prezydent Paylor. Powód jej śmierci jeszcze
nie został do końca sprecyzowany, jednak wiele osób twierdzi, iż umarła ze
starości…
- Jak to? Miała zaledwie
sześćdziesiąt parę lat! I kto teraz będzie naszym nowym prezydentem?
- Mamy kilku kandydatów. Nowy
prezydent zostanie ogłoszony jeszcze przed końcem tygodnia.
Willow zaniepokoiła wiadomość o śmierci
Paylor. Czasem odwiedzała ona jej matkę Katniss Everdeen, więc miała okazję ją
poznać. Była to miła kobieta, której można było zaufać i powierzyć całe Panem.
Zapewne jej śmierć wstrząsnęła większość mieszkańców. Zdziwił ją jednak ten
fakt. No bo kto wydał w takim razie ten nakaz o natychmiastowym opuszczeniu tego
domu?
- Czas naszego spotkania
dobiega już końca, panno Mellark – odrzekł po chwili pan Lorens – Obowiązki
mnie wzywają.
Wstał z obitego skórą siedzenia, chwytając
swoją ciemną teczkę i oddalił się w kierunku drzwi. Ukłonił się ostatni raz i
wyszedł, pozostawiając Willow samą w gabinecie jej ojca. Dziewczyna walnęła
pięścią o blat stołu, chcąc wyładować swoją złość. Poczuła się kompletnie
wyrolowana i oszukana przez sam Kapitol tak samo jak jej matka za dawnych lat.
Starała się nie dopuścić do płaczu, jednak po chwili łzy zaczęły jej spływać po
policzku i opadać na ziemię.
WOWOWOWOWOWOW piękne ale widzę kilka błędów stylistycznych :D Ale ślicznościowe i słodkie i piękne i takie fajne nic to że sie muszem uczyć do sprawdzianu z bioli tylko komentuje, ale to jest S U P E R :D xDD
OdpowiedzUsuńNaprawdę świetne♡
OdpowiedzUsuń